Dzień życia snu - paradokument, scieranie jawy ze snem

Wstałem z rana - koło 8. Zjadłem pożywne śniadanie i - znając swoje obowiązki - wyszedłem z psem. Poranek cechował sie przyjemnym, odświeżającym chłodem a delikatna warstwa śniegu skrzypiącego pod stopami nadawała zwykle szaremu otoczeniu piękna i zmuszała do delikatnej refleksji.

Wróciwszy do domu wypiłem wcześniej zalana i już nieco ostygła kawę parzoną starannie ze świeżo zmielonych ziaren. Właśnie taką lubię - celebrowana, przygotowaną z sercem.
Wiedziałem, że moja matka za kilka godzin przyjdzie więc postanowiłem dokładnie posprzątać. Kiedy skończyłem, zdążyłem jeszcze nastawić pranie. Następnie wstałem i wszystko okazało się być snem.

Było grubo po 14 i zniesmaczony faktem, że już nie śpię obróciłem się z boku na bok. To był błąd - zobaczyłem psa spoglądającego na mnie proszącym wzrokiem. Zamachał niepewnie ogonem. "na miejsce" powiedziałem. Mówienie tego trochę mi zajęło, bo gdzieś w połowie zapomniałem co ja właściwie mowie. Szybko sobie przypomniałem i dokończyłem. Pies z proszącego przeszedł w błagalny wzrok.

Z niechęci mówienia postanowiłem zmierzyć się z nim na wzrok. Po jakimś czasie dał sobie spokój i poszedł. Byłem głodny. A jako, ze od zbyt długiego snu bolała mnie głowa na śniadanie zjadłem Ibuprom i popiłem go jakimś płynem znajdującym się na szafce. Wyglądał jak herbata, smakował jak kawa a jego konsystencja przypominała jogurt. Było ciekawe. Zastanawiałem się jaki płyn jak długo musi leżakował aby tym się stać. Z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk metalu suwanego po kafelkach. To pies przestawiał miskę na środek przedpokoju. "jak nie srać, to żreć" - pomyślałem.

Obrót głową w celu lokalizacji karmy był dla mnie jak stówa na klatę. Był to zresztą próżny wysiłek, bo pożywienie się skończyło. Z lodówki wyciągnąłem stara kiełbasę i rzuciłem do miski, kopiąc ja z powrotem na miejsce, po czym zdałem sobie sprawę, ze zaspany rzuciłem ja w rzeczywistości na psa i tegoż kopnąłem. Było mi z tego powodu przykro więc postanowiłem go w końcu wyprowadzić. "idziemy!" - rzekłem z urazą w głosie. Pies gapił się na mnie a następnie rozpędził by w końcu walnąć głową w ścianę. Nieco zdezorientowany zaczął się cieszyć.

Pod klatką stali wyznawcy Braminizmu. Jak zwykle prowadzili jakieś głębokie rozważania. Niestety z powodu niespotykanej elokwencji i rozległej problematyce rozważanego tematu nie byłem w stanie zrozumieć o czym mówili. Dął wiatr świszcząc niczym trąby jerychońskie z uszkodzonym ustnikiem. Pies szybko siknął i postawił klocka wiedząc, że każda sekunda się liczy. "wracamy" - powiedziałem i takowoż zrobiłem.

Przyjemne ciepło i mniej przyjemny zapach od miesiąca nie wietrzonego mieszkania i od takiego samego okresu* nieczyszczonej kociej kuwety roznosiły się po mieszkaniu.

Pomyślałem, że można by posprzątać, ale trzeba by do tego przyjechać tu kombajnem którego - pech chciał - akurat nie miałem pod ręką.

Przyjąłem więc rzeczywistość bez marudzenia i skończyłem wpis.

0 komentarze: