Student Czaromagii - fantasy/przygodowy, przed spożyciem skonsultuj się z rozsadkiem.

Wiem, że eau z fr. Czyta się jak 'o' ale gdybym napisał 'en' jak w 'bien' to nikt by nie wiedział o co chodzi. Wiec przyjmijcie, ze eau=ę.


W świecie równoległym naszemu, na planecie równoległej naszej której ktoś w kwiecie swej kreatywności nadał nazwę Aimeiz, gdzie magia była wszędobylska jak mocz w jeziorze, żył pretendujący do miana Magistra Inżyniera Czaromagii student Hippi Pirippi zwany Pierdolonym Leniem. Ze względów moralnych jednak w końcu uległo niegodziwe to przezwisko skróceniu do Pierre Lenieau. Próbowano to następnie skrócić jeszcze do Pieleau, jednak ten pseudonim miał zbyt dużo konotacje z ogrodnictwem. W związku z praktykami wysłany został do Bezmagistanu by napisać pracę na temat skutków wypróżnienia Fiolki Magii (TM MagiCorp S.A. ALL RIGHTS RESERVED wszelkie podobieństwa do Magicarpa są przypadkowe) w Bezmagistanie, gdzie jak sama nazwa wskazuje wszelaka magia udała się na zasłużony wypoczynek.


Pierre zdał sobie sprawę, że się obudził. Jego Zdrowy Rozsadek podpowiadał mu: „Stary, rusz dupę, już trzynasta, masz iść na praktyki, dziekan żywi do ciepie tak płomienną sympatie jak pies do listonosza, musisz wyprowadzić kurotoczka, naczynia niepozmywane plus wiele innych pomniejszych zajęć. „ Wtedy pojawił się Wewnętrzny Leń: „Trzynasta! Trzynasta?! Toż to blady świt! Pobożni ludzie nie wstają tak wcześnie! Po kurotoczku najwyżej sprzątniesz podłogę, praktyki i tak są długie jak cholera, sama droga do Bezmagistanu to tydzień podróży a skoro inne zajęcia nie są dość istotne by je wymieniać, to nie są również dość ważne by je wykonać!”. Pierre mruknął z aprobatą, przewalił się na drugi bok i zapadł w sen...
  • Wstawaj ty obdartusie, ty leniu bez życia! Nic tylko byś spał, żarł, srał i siedział przed tym pieprzonym Czaroterem! Myślisz, ze nie wiem, że wyczarowujesz sobie z niego iluzje nagich panienek i bawisz się przy nich siusiakiem?! Won mi z wyra!
  • ale mamo....
  • żadnych ale, leserze ty, ty onanisto, ty siurościskaczu ty! - Tippampa Pirippi, Tippą zwana, rodzicielka Pierra, skierowała do swojego syna te słowa.

Hippi w panicznym strachu skondensował energie wszechświata, co dało mu końską dawkę energii życiowej, dzięki której był w stanie sturlać na podłogę obijając się przy tym o wszystko co tylko znajdowało się na podłodze i ostatecznie wstać waląc przy tym łbem w lewitujący Morgenstern który akurat zechciał w swej łaskawości ulec spontanicznej teleportacji z któregoś z równoległych swiatów.


Pierre zmierzał polna drogą do Bezmagistanu. Podróż upływała spokojnie, Hippi co jakiś czas zrywał rzadką roślinność, ponieważ jak na maga przystało miał zacięcie do zielarstwa i jak na studenta przystało miał zacięcie do konsumowania swoich zbiorów. W miarę konsumpcji jego wędrówka nabierała kolorów, świat piękniał, a życie nabierało sensu. Podczas, gdy wymieniał furiacką argumentacje o wyższości miodów nad piwami z owłosieniem na swoich rekach, wydarzyła się rzecz niesłychanie niecodziennie niezwykle niebanalnie nietuzinkowa nie. Zza drzew, które zdarzyło mu się mijać, co nie może dziwić biorąc pod uwagę fakt, ze polana była już dawno za nim i niemal równie dawno wkroczył w objęcia lasu, wyłoniło się gargantuiczne cielsko. Masywny łeb, uzbrojony w spływający posoką dziób i ciągnący za sobą purpurowo upierzony korpus. Przewalało się to dziwo po ziemi by koniec końców stanąć przed Pierrem i rzec: „'sup, dawg? Wanna take a ride to the Lalaland??”

T.B.C.
Or not.

Byle jak o byle czym - byle co

 Przedmowa:
Randomowy tekst napisany głównie z poczucia winy, że tak dawno nic tu nie napisałem. Choć planuje coś co może się okazać ciekawym eksperymentem. Oczywiście nie zamierzam zmieniać profilu blogu i wciąż będzie nastawiony na humor. I skoro to czytacie, to zostawcie komentarz, dla mnie to jedyny dowód waszego istnienia. 

 ---------------K, here we go.-------------------------
Lubie herbe. I akurat tak się przydarzyło, że miałem na nią ochotę, choć nie miałem ochoty jej sobie parzyć. Ja w ogóle nie lubię robić czegokolwiek. Pewnie gdybym miał w sobie nieco więcej sił witalnych to właśnie podrapałbym sobie tyłek, ale wole poczekać aż sam przestanie mnie swędzieć, niż się męczyć. Wróćmy jednak do tematu. Więc jakimś cudem musiała chyba nastąpić koniunkcja planet w co najmniej trzech układach słonecznych łącznie z naszym i to naraz, bo akurat moja szanowna rodzicielka zapytała czy che herbatę ja zaś, znalazłem w sobie dość mocy by odkrzyknąć, że chcę. A jak, pewnie, że chce!

No więc owy baśniowy artefakt wielkiej potęgi herbą zwany, jak każde dziecko wie dodaje motywacji, więc z nowym spojrzeniem na świat zaklaskałem pośladkami z radości, wstałem, powłóczyłem zadem do kuchni i zaciągnąłem słuszny łyk herby, po czym oczy zaszły mi krwią, przeżyłem cztery wewnętrzne wylewy, wnętrzności poprzewracały mi się na lewą stronę, koty zaczęły się marcować, ryby mówić, świnie latać (swine flu, amirite?) a dzieci płakać i zgrzytać zębami. No niech mnie, jeżeli kiedykolwiek wcześniej spotkałem się z zalewaniem herbaty wrząca cytryną a potem wkrajaniem do niej plasterka wody;/

Ale abstrahując od szlachetnych trunków. Do tej pory o czymś takim jak zima, to ja się uczyłem na religii, wiedziałem, ze ponoć takie coś istnieje ale nikt nigdy tego nie widział, przynajmniej tu, w Szczecinie, który tak bardzo wszystkich gówno obchodzi, że nawet zima ma nas w dupie. Nieznane są jednak wyroki losu i zupełnie niespodziewanie nadeszła. Nadeszła i wcielając się w role ponurego żniwiarza wymordowała miejski transport - driftujące tramwaje, autobusy, w których ogrzewanie działa tylko w lato.

Jak tylko któryś z autobusów okaże się sprawny cały tłum przystankowiczów, niezależnie od tego, czy czekali na ten czy inny, jak jeden maż zakrzykuje: „Szturmem skurwysyna!” i pakują się do środka, ściśnięci jak stereotypy, schematy i durne pomysły w Twoim szacownym łbie, wąchając sobie wzajemnie woniejące pachy.



I na koniec mały bonus:
Z pytaniem jakiejkolwiek społeczności o zdanie jest ten problem, że każdy ma swoje i niczyje nie brzmi rozsądnie. No, w zasadzie to dwa problemy. Jeszcze ten, że ostatecznie i tak zostanie wybrany najgłupszy i najgorszy z pomysłów, chyba, że głowa społeczności postanowi działać na własną rękę, w takich właśnie sytuacjach powstają prawdziwe arcydzieła głupoty. To już trzy problemy. Czwarty jest taki, że nieważne jak wspaniale wyglądał by pomysł przed wprowadzeniem, ostatecznie okaże się, że jest kompletnie do dupy, podniosą się głosy krytyki, a biali rycerze prawości, obrońcy moralności, miłości i sprawiedliwości zaraz zaczynają grozić odejściem ze społeczności.

Stopa Miłości - dramant romantyczny; W prozaicznej prozie i rustykalno-dworskej Teatrizie.

Dzięki za inspiracje, ziow:)


Wymieszanie stylów jak najbardziej zamierzone.




Scena pierwsza.
Miejsce akcji: elegancka restauracja.
Czas: okolice 21-22-giej


Oni – ona i on. Młodzi, piękni, lekko wstawieni, bez dwóch zdań w romantyczno-kopulacyjnym nastroju.


Ona – Monika. On – Krzysztof.


Ona, znaczy Monika
(głowa lekka niby pióro z wolna opada na splecione dłonie)


Krzysztofie, wyborna kolacja, wyśmienite wino, mimo to, wciąż odczuwam niedosyt. Nie jest to jednak głód, czy stricte pragnienie.


Krzysztofie, rozwiąż, proszę te zagadkę, czego pragnę, a zaspokoić owe będzie Ci dane.



On, znaczy Krzysztof
(Wzrok drapieżny, pełen pożądania)


Och, Moniko, och.
Moniko, och, Moniko.
Och, och, Moniko, Moniko, och.


Jakże ja mógłbym nie rozumieć pragnień twych, och, Moniko, och.


Jadło się skończyło, napitek ugasił pragnienie, pozwól, och, pozwól, abyśmy my, och, udali się ugasić ostatnie z Twych pragnień. Ochoch choch och.


Monika (Ona – kobieta ta, kobie)
(Uśmiech szeroki na ustach zagościł odsłaniając rząd, zarząd i przedrząd śnieżnobiałych zębów)


Tak, Krzysztofie, tak! Udajmy się czym prędzej, by zaspokoić najskrytsze me pragnienia!



Krzysztof (On – Homo Podpantoflus)
(Podrywa się w podnieceniu z krzesła. Wraz z nim podrywa się z podniecenia to, co mężczyznom zwykle się ku niebiosom podrywa z podniecenia)


Och, jak wspaniale wygląda twe trójrzędowe uzębienie gdy się uśmiechasz, Moniko, Niko mo!


Scena druga.
Miejsce akcji: mieszkanie
Czas: okolice 22-23-ciej


Ona i On – znów. W mieszkaniu – czyimś.
Seria wilgotnych pocałunków, ślina spływa po nagich ciałach. Tutaj, akcja zaczyna toczyć się jak zwykła proza i – jak widać – burzony jest czwarty mur, akcja przechodzi do sedna.


Ona (oparta o ścianę) – zrób to! On – schyla się, łapie jej stopę łaknącym chwytem, unosi ku górze, aż do swych ust, zaczyna obgryzać, paznokcie z furią maniaka.


On – Och Moniko, twoje paznokcie są tak podniecające! Ich smak nieopisywalny wypełnia me usta, wyczuwam główny wątek kłaków z butów z delikatną nutą szarego mydła!


Monika sprzedaje Mu liścia obgryzioną stopą – zostaw stopę mą, paznokcie, kłaki i szare mydło me w spokoju, obrzydliwusie, usie obrzydliwy!
---------------FIN-------------




Uprzejmość - film instruktażowy

Nie mówcie mi, proszę, że ludzie nie są uprzejmi. Zawsze wracając z uczelni, kiedy czekam na tramwaj w spokoju paląc sobie papierosa, podchodzi do mnie pewna przepiękna, młoda dama i pyta:
“przepraszam, czy nie miał by pan może poczęstować papierosem?”
“Nie.”
“A, dziękuję bardzo.”
To się nazywa kultura! Na chwilę obecną za każdym razem kiedy widzę, że do mnie podchodzi, zanim zdąży jeszcze otworzyć usta, mówię:
“Nie, obawiam się, że nie mam papierosa”
żeby nie musieć czekać aż wygłosi ten swój cholerny i przez te uprzejmości niewiarygodnie długi monolog. Jej kultura się wtedy zmienia i na odchodnym słyszę:
“kutas pierdolony”
co nie przeszkadza jej w podejściu do mnie następnego dnia.

nawet w sytuacjach konfliktowych potrafimy zachować się jak dżentelmeni, ileż razy nie przyjdzie nam zasłyszeć konwersacji w rodzaju tej:
“Paaaanie, pierdol się pan”
czy tej, wygłoszonej niegdyś przez Janusza Korwina-Mikkego:
“Mój wielce szanowny i czcigodny przedmówca łże jak pies!”

Dzień życia snu - paradokument, scieranie jawy ze snem

Wstałem z rana - koło 8. Zjadłem pożywne śniadanie i - znając swoje obowiązki - wyszedłem z psem. Poranek cechował sie przyjemnym, odświeżającym chłodem a delikatna warstwa śniegu skrzypiącego pod stopami nadawała zwykle szaremu otoczeniu piękna i zmuszała do delikatnej refleksji.

Wróciwszy do domu wypiłem wcześniej zalana i już nieco ostygła kawę parzoną starannie ze świeżo zmielonych ziaren. Właśnie taką lubię - celebrowana, przygotowaną z sercem.
Wiedziałem, że moja matka za kilka godzin przyjdzie więc postanowiłem dokładnie posprzątać. Kiedy skończyłem, zdążyłem jeszcze nastawić pranie. Następnie wstałem i wszystko okazało się być snem.

Było grubo po 14 i zniesmaczony faktem, że już nie śpię obróciłem się z boku na bok. To był błąd - zobaczyłem psa spoglądającego na mnie proszącym wzrokiem. Zamachał niepewnie ogonem. "na miejsce" powiedziałem. Mówienie tego trochę mi zajęło, bo gdzieś w połowie zapomniałem co ja właściwie mowie. Szybko sobie przypomniałem i dokończyłem. Pies z proszącego przeszedł w błagalny wzrok.

Z niechęci mówienia postanowiłem zmierzyć się z nim na wzrok. Po jakimś czasie dał sobie spokój i poszedł. Byłem głodny. A jako, ze od zbyt długiego snu bolała mnie głowa na śniadanie zjadłem Ibuprom i popiłem go jakimś płynem znajdującym się na szafce. Wyglądał jak herbata, smakował jak kawa a jego konsystencja przypominała jogurt. Było ciekawe. Zastanawiałem się jaki płyn jak długo musi leżakował aby tym się stać. Z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk metalu suwanego po kafelkach. To pies przestawiał miskę na środek przedpokoju. "jak nie srać, to żreć" - pomyślałem.

Obrót głową w celu lokalizacji karmy był dla mnie jak stówa na klatę. Był to zresztą próżny wysiłek, bo pożywienie się skończyło. Z lodówki wyciągnąłem stara kiełbasę i rzuciłem do miski, kopiąc ja z powrotem na miejsce, po czym zdałem sobie sprawę, ze zaspany rzuciłem ja w rzeczywistości na psa i tegoż kopnąłem. Było mi z tego powodu przykro więc postanowiłem go w końcu wyprowadzić. "idziemy!" - rzekłem z urazą w głosie. Pies gapił się na mnie a następnie rozpędził by w końcu walnąć głową w ścianę. Nieco zdezorientowany zaczął się cieszyć.

Pod klatką stali wyznawcy Braminizmu. Jak zwykle prowadzili jakieś głębokie rozważania. Niestety z powodu niespotykanej elokwencji i rozległej problematyce rozważanego tematu nie byłem w stanie zrozumieć o czym mówili. Dął wiatr świszcząc niczym trąby jerychońskie z uszkodzonym ustnikiem. Pies szybko siknął i postawił klocka wiedząc, że każda sekunda się liczy. "wracamy" - powiedziałem i takowoż zrobiłem.

Przyjemne ciepło i mniej przyjemny zapach od miesiąca nie wietrzonego mieszkania i od takiego samego okresu* nieczyszczonej kociej kuwety roznosiły się po mieszkaniu.

Pomyślałem, że można by posprzątać, ale trzeba by do tego przyjechać tu kombajnem którego - pech chciał - akurat nie miałem pod ręką.

Przyjąłem więc rzeczywistość bez marudzenia i skończyłem wpis.

Sensorium

Zmysły są fajne. Gdyby nie one, nigdy byś nie wiedział jak cudownie wczesną wiosną pachnie dworzec, ani co jadł Twój rozmówca. 


Nigdy byś nie usłyszał melodii szeptanej delikatnie Ci do ucha przez kanonadę samochodów, marynarzy (widocznie właśnie podczas silnego sztormu), szczekających psów czy marcujących kotów niczym nokturn Chopina grany młotem pneumatycznym.


Tylko wtedy możesz się dowiedzieć co Horacy miał na myśli pisząc "exegi monumentum" kiedy ujrzysz jakiegoś pana/panią najpewniej profesora (doktorowanego! Bądź habilitanta docentowanego) pracującego nad wykonaniem tej jakże pięknej architektury. 


A cóż to było by za życie gdybyś nie mógł uświadczyć smaku kebaba z mięsem pleśniowym i surówką dojrzałą na tyle, że mruczy i łasi się do Ciebie? 

W Potrzasku Zasuwnych Wrót Tramwajowych - przygodowy horror z nutą komedii

...Bo przecież każdy chce dołączyć do Towarzystwa Miłośników Autobusów i Tramwajów!

Ja po prostu to kocham. Te budujące napięcie oczekiwanie na jakąś Ładogę odkupioną od niemieckiego muzeum transportu publicznego.Te taktyczne zagrywki pasażerów i ostatecznie szturm na wejście, te laski uderzające mnie w stopę, żebym przypadkiem nie wszedł przed jakimś Gremlinołajem, kocham tych spoconych ludzi, którzy na słowo 'mydło' robią wielkie oczy.

Ale ta faza taktyczno-zręcznościowo-siłowa to jeszcze nie wszystko. Nie możemy zapominać o wewnatrzautobusowej przestrzeni w której się akurat prawdopodobnie znajdujemy. Załóżmy, że są jeszcze wolne siedzenia.
Co zrobi dowolny Gremlinołaj? oczywiście - jeśli masz szczęście - to poprosi cie żebyś ustąpił mu/jej miejsca. jeśliś zaś pechowy człek, wsadzi Ci torbę w Twe zacne lico i w zestawie standardowym postawi laskę na nodze. A, że taki Gremlinołaj wazy Trochę więcej niż trochę a podstawa laski ma dość niewielką powierzchnię (dziwie sie, że jeszcze ich nie ostrzą) to sprawia to, że odczuwasz pewien dyskomfort.


Jeśli jest natomiast tłok to jeszcze pół biedy bo powyższy problem znika - jesteś skazany na stanie. Stanie i stanie bo kiedy akurat jakaś piękna kobieta chcąc nie chcąc ociera się tyłkiem o twe genitalia, to ciężko się powstrzymać;] choć mogą wyniknąć z tego konsekwencje ekhemm... wykraczające nieco poza bon ton. Gorzej kiedy ta piękna kobieta nie jest ani piękną ani kobietą tylko jakimś marynarzem (czyt. menelem akurat po opuszczeniu swojego stanowiska archeologicznego(śmietnika) z konkretnym chuchem alkoholowym). Można omdleć z wrażenia.

Pozostała nam do opisania jeszcze trzecia faza - wysiadanie.
Nie wiem jak Ty, ale ja zawsze zajmuję strategiczną pozycje przy drzwiach - o ile rzecz jasna nie siedzę. Co pozwala mi zaobserwować wiele ciekawych zachowań Gremlinołajów - wstają ze swych legowisk zwykle na ok 3-4 przystanki przed tym, na którym wysiadają. I przepychają się do wyjścia. Skubane nawet nie zapytają czy wysiadasz na tym przystanku tylko z miejsca obdarują Cie jakimś miłym i serdecznym bluzgiem ("Odsunął byś się pan!" etc.)

To tyle na razie, aczkolwiek o autobusach i przygodach które można w nich przeżyć mogę pisać bez końca;]